Śp. br. Czesław Proth SVD

W żałobie pogrążył się dom misyjny św. Józefa w Górnej Grupie. W ostatni dzień lutego odszedł od nas najstarszy z na­szych braci, nieodżałowanej pamięci Brat Czesław Prot. Ciężka choroba żołądkowa - lekarze stwierdzili raka - trzymała Go przez blisko rok na łożu, boleści. W celu, zapewnienia Mu stałej lekarskiej opieki oddali Go przełożeni do szpitala powiato­wego, gdzie przebywał przez dziesięć mie­sięcy. Ale wszystko nic nie pomagało: na raka nie znaleziono niestety jeszcze lekar­stwa.

Po ludzku mówiąc, mógł Brat Czesław dużo jeszcze zdziałać dla sprawy misyjnej. Był On z zawodu murarzem, a przez stałą pracę pod kierownictwem dzielnych mistrzów w młodym wieku i przez stałe kształcenie się doszedł do takiej znajomo­ści budownictwa, iż zupełnie samodzielnie wyprowadził większą część gmachu nasze­go zakładu według projektów naszego bu­downiczego, śp. O. Beckerta. Z niezwykłą inteligencją łączyła się prawdziwie zakon­na prostota i zamiłowanie do życia zakon­nego. Świecił pod tym względem swoim przykładem nie tylko młodszym braciom, ale i Ojcom.

Do zakładu w Górnej Grupie przybył zaraz w początkach, w r. 1924. Jeszcze nie było wychowanków, a śp. Brat Czesław już skrzętnie pracował, przygotowując nową siedzibę swą murską sztuką. Przybył do nas z naszego domu z Prus Wschodnich, gdzie także kierował budową. Młodość swą zakonną spędził i dojrzał w życiu zakonnem w domu misyjnym Św. Krzyża pod Nysą na Śląsku, do którego wstąpił w ro­ku 1898 jako młodzieniec 26-letni. Pierw­sze śluby składał w r. 1901. Czytelnicy N. M. przypominają sobie jeszcze opis uroczystości 25-lecia Jego ślubów, które obchodził tu u nas w r. 1926. A teraz, nie­spełna 5 lat później, w tej samej kaplicy, którą On ręką swoją zbudował, zabrzmiały żałobne pienia nad Jego trumną, podczas asystowanego uroczystego requiem, w o­becności jego współbraci i wychowanków. I wyprowadziliśmy Go z tego domu, które­go każda cegła nosi ślad Jego ofiarnego trudu, na nowo założony cmentarz tworzą­cej się w Górnej Grupie parafji. Pomimo panującej śnieżycy prócz mieszkańców zakładu brała w pogrzebie udział nieprzejrzana niemal rzesza mieszkańców Górnej Grupy i okolicy. Wszyscy niemal znali śp. Brata Czesława i cenili Go wysoko. Z rodziny zmarłego przyjechał brat ze swą córką, mieszkający obecnie w Poznań­skiem, po przeprowadzeniu się przymusowem ze Śląska Opolskiego z powodu po­wstania. Wioską rodzinną śp. Brata Cze­sława były Ługniany w pow. opolskim.

I tak odszedł nasz drogi współbrat i zasłużony budowniczy zakładu na wieczny spoczynek, jako pierwszy członek naszej polskiej prowincji. Pamięć Jego żyć będzie wśród nas, bo każdy niemal kamień zakła­du głośno nam przypomina Jego zasługi, około zakładu położone. W modlitwach zaś za naszych zmarłych, On jako jeden z najwięcej zasłużonych stale będzie wspo­minany; z zasług zaś licznych mszy św., które przełożeni odprawiają z obowiązku za zmarłych domu i prowincji, On jako pierwszy najwięcej będzie czerpał. Nie wątpimy, że Bóg za Jego ofiarne i świąto­bliwe życie w służbie Królestwa Bożego na ziemi, ozdobi Jego skroń drogocenną koroną w Królestwie niebieskiem.

R. I. P.


Brat Czesław

Franciszek Proth urodzony 27 listopada 1872 r. w Ługnianach, diec. wrocławska.
Dnia 03 grudnia 1898 r. wstąpił do Tow. Słowa Bożego w Nysie.
Nowicjat z obłóczynami rozpoczął 02. 07. 1899 r.
Pierwsze śluby złożył 13. 08. 1901 r., a wieczyste w 1907 roku.
Zmarł 28 lutego 1931 r. w Górnej Grupie.

"Był bez przesady najlepszym bratem misyjnym" - pisał po śmierci tego dzielnego zakonnika ojciec Rektor Aleksander Michalik.

Rodzice jego posiadali małe gospodarstwo rolne. Franciszek po ukończeniu szkoły podstawowej pomagał im w pracy przez kilka lat. Następnie podją naukę w szkole zawodowej. Został świetnym murarzem. Świadectwo ze szkoły zawodowej świadczy o jego wybitnych zdolnościach. Umiał połączyć zręczność i zmysł praktyczny.

Piękniejsze jeszcze od opinii szkolnej, jest świadectwo moralności proboszcza: "Franciszek jest bardzo szanowany, na wskroś obyczajnym młodzieńcem, przejętym dążeniem do doskonałości. Niniejszym najgoręcej polecam go Waszemu domowi misyjnemu."

Tęsknota za klasztorem ożywiała go już od najmłodszych lat, a od wstąpienia do zakonu powstrzymywała go jedynie troska o samotną matkę. Życie zakonne rozpoczął jako młody już mężczyzna, wewnętrznie ukształtowany. Przez wszystkie lata życia zakonnego (a było ich 32) był samą radością przełożonych.

Brat Czesław posiadał naturę wybitnie prawą. Prawda, rzetelność, bezpośredniość, prostota i skromność były zasadniczymi rysami jego charakteru. Nie znał maskowania się ani obłudy. Czyniąc coś lub decydując o czymś, posiadał świadomość wewnętrznej odpowiedzialności za to, a na jego złotej wierności można było budować niezmiennie aż do śmierci. Nikt nigdy nie zauważył, by ten brat szukał w czymś siebie, by powodował się zachcianką lub nastrojem. We wszystkich sprawach obowiązek miał u niego zawsze pierwsze i ostatnie miejsce. W odniesieniu do innych kierował się sumiennością i miłością braterską.

W klasztorze nadal murował - był przecież doskonałym murarzem. Przy budowie większych obiektów Zgromadzenia wykonywał specjalne prace murarskie, m.in. brał udział w budowie domu św. Wojciecha w Pieniężnie, oraz nowego domu św. Józefa w Górnej Grupie. Każdą pracę wykonywał bardzo oszczędnie i starannie z niestrudzoną pilnością. Czuwał jak dobry ojciec rodziny, by przy budowie nie poczyniono żadnych szkód, by nic się nie zniszczyło, nic nie zginęło. Zwracał przełożonym uwagi na potrzebne naprawy i ulepszenia, jednocześnie udzielał fachowych porad - propozycji, jak można by te braki oszczędnie i solidnie usunąć. W ten sposób był br. Czesław w zarządzaniu klasztorem, podporą przełożonych. Dlatego wszyscy go cenili i starali się go sobie pozyskać, zwłaszcza, gdy trzeba było budować coś nowego lub coś przebudować. W wolnym czasie od prac zawodowych, kolportował także nasze czasopisma misyjne.

Ceniono go też za solidną pobożność. Powołanie swoje bardzo cenił. Był wzorem dla dla współbraci, radością przełożonych. Nie było mu jednak dane długo cieszyć się zdrowiem i szacunkiem przełożonych, współbraci i znajomych parafian. Przez ostatnie dwa lata przed śmiercią chorował. Lekarz początkowo nie mógł poznać przyczyny stałych cierpień pacjenta, nie potrafił dociec powodów jego wielkich bólów brzucha. Po roku stwierdzono u pacjenta raka żołądka. Krwotoki osłabiły chorego tak bardzo, że zrezygnowano z operacji.

Jego cnoty budowały wszystkich, a zwłaszcza w czasie strasznych cierpień ostatnich dziesięciu miesięcy. Na swoje ciężki - pełne bólu dni - patrzył oczyma wiary oraz w świetle łaski, dlatego znosił je cierpliwie, skromnie. W czasie choroby - tak jak i w zdrowiu - nie miał żadnych wymagań. Całodziennym jego zajęciem była modlitwa, a Bóg wzmacniał pobożnego, cierpiącego i modlącego się zakonnika, tak, że doskonale zgadzał się z wolą Bożą. Cicho i spokojnie minęło jego życie. Podczas konania - bez walki - opuściła dusza skazitelne mieszkanie, aby od Serca Bożego przyjąć nagrodę za piękne życie zakonne. Brat Czesław zmarł 28 lutego 1931 r., a pochowany został na parafialnym cmentarzu w Górnej Grupie.

 


Wyjątek z listu O. Rektora A. Michalika z Misyjnej Kroniki "Steyler Missions-Chronick, Steyl 1959"

Górna Grupa, 6. 03. 1931 r.

...... Zmarł nasz najlepszy brat Czesław Proth.
Do Górnej Grupy przyjechał w 1924 r. z Pieniężna (Mehlsack) jako już doświadczony mistrz murarski, pilny i niestrudzony fachowiec. Wzorowy, sumienny zakonnik, który dążenie do doskonałości brał poważnie. Właściwie brat Czesław czuł się cały czas zdrów. W ostatnich jednak dwóch latach zaczęły się objawiać dolegliwości brzucha, których jednak nie brał zbyt poważnie. Dopiero na wiosnę 1930 roku poczuł się bardzo osłabiony z powodu dolegliwości żołądka. Zawieźliśmy go do szpitala w Świeciu, którego nie miał niestety już za życia opuścić. Lekarze rozpoznali wcześnie nowotwór żołądka. W międzyczasie nastąpiły krwotoki i takie osłabienie, że nie byliśmy w stanie go w domu leczyć i pielęgnować. Tak w domu jak i w szpitalu br. Czesław okazywał w swym cierpieniu postawę doskonałego zakonnika. Przez swą skromność, cierpliwość i bezpretensjonalność budował wszystkich lekarzy, siostry Wincentki i całą służbę szpitalną.
Na Gwiazdkę nastąpiła pewna poprawa, tak, że zaplanowaliśmy już dzień jego powrotu do domu. Było to jednak pozorne polepszenie. Miał częste odwiedziny domowników naszego Misyjnego Domu św. Józefa. Był nam za to bardzo wdzięczny i bardzo się cieszył (...)