Boże Narodzenie w Dirimie

o. Andrzej Fałat SVD, PAPUA NOWA GWINEA
Drodzy Przyjaciele Misji! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Serdecznie pozdrawiam Was w czasie Wiel­kiego Postu, w którym przygotowujemy nasze serca na obchody Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa.
Czas na parafii w Dirimie biegnie mi bardzo szybko i pracowicie. Jest nas teraz dwóch werbistów: ja oraz proboszcz John Le. Mamy 3 parafie do obsłu­gi, a każda po 6 lub 7 stacji bocznych, oddalonych od siebie w różnych kierunkach, także pracy jest całkiem sporo. Ksiądz diecezjalny Josep, który był z nami, został mianowany przez biskupa Antona probosz­czem w sąsiedniej parafii w Neregaima, gdzie ma 13 stacji bocznych i 3 szkoły.

Na czas Bożego Narodzenia 2012 udałem się do Nondń na kolejny misyjny patrol. Tym razem pojechałem motorem (Yamaha 200). Obładowany towarami: 10 litrami paliwa do małego generatora, puszkami rybnymi i konserwami, ciężkim plecakiem oraz siekierą, maczetą i saperką. Miałem bardzo cięż­ką i męczącą podróż, bo droga na pierwszą górę, która tam prowadzi pnie się stromym zygzakiem. Do tego parę dni przed moją wyprawą padało i woda wyżłobiła dziury w drodze, w wielu miejscach. Jadąc pod górę w kilku punktach utknąłem, aż cza­sami przednie koło podnosiło mi się do góry. Na szczęście Pan Bóg zesłał mi pomocników, ponieważ trzech młodych chłopców maszerowało w tym sa­mym kierunku. Często wypychali mój motor, kiedy utknąłem. Później nieśli mi nawet 10 litrów paliwa i plecak, bo nie miałem już sił dźwigać motoru, który przewracał się i ślizgał na mokrej, czerwonej i glinia­stej ziemi, biegnącej stromo w dół.

Kiedy dotarłem do miejsca, w którym ostatnio obsunęła się droga, liczyłem, że ją przekopano, ale niestety. Widząc z góry miejscowość Nondri, krzyczałem w tamtym kierunku licząc, że może ktoś usłyszy i przyjdzie z pomocą. Dzień wcześniej prosiłem, aby ze szpitala w Mingende dali znać przez radio, że przybędę dzień wcześniej niż zapowiadałem. Wiadomość do­szła poprzedniego wieczora i pielęgniarka przekazała rano przewodniczącemu rady parafialnej Nillis'owi. Po jednej tajemnicy różańca dotarli moi pomocnicy z plecakiem i paliwem. Saperka się przydała. Zaczęli­śmy poszerzać wąską drogę ścinając glinianą ścianę, aby można było przepchnąć motor. Z jednej strony drogi ściana, a z drugiej przepaść w dół. Po ok. 15 minutach przyszło kilku mężczyzn z Nondri z łopa­tami i w ciągu pół godziny udało się poszerzyć drogę i przepchać motor. Dotarłem do parafii w piątek po południu, a ta podróż była dla mnie męcząca, jak droga krzyżowa. Odpoczywałem potem 2 dni.

W niedzielę miałem Mszę św. w stacji głów­nej, a od poniedziałku rozpocząłem patrol misyjny po stacjach bocznych razem z katechistą Ignsem i prze­wodniczącym rady parafialnej Nillisem. Maszerowa­liśmy przez 6 dni od stacji, do stacji słuchając spo­wiedzi, odprawiając Msze Św., namaszczając olejem chorych w podeszłym wieku, a czasami błogosławiąc małżeństwa i umacniając wiarę wspólnot. Odwiedzi­liśmy kolejno stacje: Amia, Endian, Yobomorua, Ko- ne (Gomba), Kamore, Tabaikul. Pierwsze trzy stacje nie widziały księdza przez ok. 2-3 lata. W Endian poświęciłem nową drewnianą kaplicę, którą tam postawiono. Spaliśmy w domu pastora luterańskiego, a wieczorem mieliśmy wspólną modlitwę i uwielbienie w jego domu przy ognisku. Prosił mnie też o chleb i wino na swoją liturgię, więc się z nim podzieliłem. Jak odchodziliśmy, odprowadzał nas i żegnał ze łzami w oczach. Przeszliśmy przez Yobo­morua, ale nie zatrzymywaliśmy się tam, bo tamtej­sza wspólnota była rozproszona po wyborach i wal­kach, więc niegotowa na przyjęcie nas. Jak przyszli­śmy do Kone, okazało się, że mają oni konflikt z sąsiadami z Bretova, gdyż ścięli drzewo z ich terenu do budowy domu (chyba już nie pierwsze). Sytuacja między nimi była napięta i groziło walką między dwoma klanami. Na kazaniu wygłosiłem homilię o pokoju i pojednaniu. Po Mszy św. wyszliśmy do Kamore, droga wiodła przez Bretova. Na jednym z górskich grzbietów zastaliśmy mężczyzn z Kone, dotarli tam przed nami z łukami i strzałami, siekiera­mi oraz maczetami gotowi do rozmów ze stroną prze­ciwną. Prosiliśmy ich o pokojowe negocjacje.

W dzień Bożego Narodzenia, rano, na Mszę św. do Nondri przyszli ludzie z Kone z dobrą nowiną. Po kilku dniach napiętych negocjacji zawarli pokój. Z moich obserwacji wynika, że w tych miejscach, gdzie nie ma katechistów, lub ich praca jest słaba, wiara ludzi i wspólnota również jest słaba. Dlatego dużo zależy od ich pracy, zaangażowania i czasu jaki poświęcą na nauczanie oraz modlitwę. Oprócz tego muszą oni jeszcze dbać o swoje ogrody, z których żyją i utrzymują rodzinę.

W Noc Bożego Narodzenia, Pasterkę spra­wowałem ok. godz. 20.00, gdyż było już ciemno i kościół w Nondri był pełny. Podobnie w dzień Bożego Narodzenia przyszło sporo ludzi tak, iż używałem nagłośnienia, które znalazłem w house pater (domu proboszcza), gdzie mieszkałem. Po Mszy św. i załatwieniu kilku spraw odjechałem moto­rem do Dirimy. Wyjechałem po godz. 15.00 i po dro­dze dopadł mnie silny deszcz, sprawiając, że droga stała się niebezpieczna i śliska, zwłaszcza w miej­scach, gdzie jest czerwona i gliniasta ziemia, a dodat­kowo jest kamienista i stroma. Po drodze kiedy nie mogłem podjechać pod śliską górę prosiłem św. Józe­fa o pomoc: „Ty musiałeś ciągnąć osła z Maryją i Dzieciątkiem, aby uciec przed żołnierzami Heroda, pomóż mi szczęśliwie wrócić do domu przed zmro­kiem, na moim żelaznym „rumaku" i żebym się nie połamał... No i pomógł mi, wróciłem przed zmro­kiem, zmęczony i mokry, ale cały i w jednym kawał­ku. Po drodze z góry na stromej i śliskiej ziemi wy­wróciłem się raz przez ciężki plecak, który ściągał mnie to na lewo, to na prawo.

W wigilię Bożego Narodzenia Nillis poprosił mnie, abym odwiedził jego chorą żonę, więc przynio­słem jej Komunię Świętą i udzieliłem sakramentu chorych. Zaskoczyła mnie jej dolegliwość, która po­legała na tym, że od około 4 lat trzęsła się jak w cho­robie Parkinsona i nie mogła ustać na nogach, ani gotować, ani chodzić. Fiero, bo tak ma na imię jest w wieku ok. 40 lat. Zmobilizowałem ich, aby po świętach przetransportować ją do szpitala w Mingen- de. Tak też się stało, znieśli ją na noszach do Gumine, gdzie jest ośrodek zdrowia i ambulans. Niestety był to dzień, w którym miał zapaść werdykt sądu, co do wyniku wyborów, zaskarżonych przez ludzi z nasze­go regionu, których kandydat przegrał. Wygrał kan­dydat klanu bliżej miasta Kundiawy i obawiano się, że jak decyzja sądu przyzna wygraną kandydatowi z naszego rejonu, Gumine, Dirima, Boromil, to ludzie z dołu będą blokować drogę. Mogą nawet zaatakować ambulans, spalić go, a kierowcę i pasażerów pobić lub zabić, bo takie zdarzenia to „normalka" zwłaszcza podczas wyborów. (Widziałem przy drodze 2 spalone wraki samochodów).

Nie tracąc czasu wsadziłem ich do samochodu i postanowiłem sam zawieźć ich do szpitala w Mingende. Po drodze modliliśmy się na różańcu, zawsze wożę ze sobą też bushknife (macze­tę) w razie gdyby ktoś zaatakował. Na jednym moście stała grupy młodych chłopców z maczetami. Uśmiechnąłem się do nich i pozdrowiłem wyprzedza­jąco. Wyglądało na to jakby chcieli coś powiedzieć lub nas zatrzymać, ale nie mogli. Przejechaliśmy szczęśliwie z Bożą pomocą... Gdyby doszło do kon­fliktu to patra (księdza) raczej nie ruszą, ale mogliby zaatakować ludzi, których wiozłem bo pochodzą z tamtych stron. W takim wypadku musiałbym chyba zastosować metodę obronną z „Ogniem i mieczem": „Ojciec prać? Prać"

Po tygodniu lub 2-ch pobytu w szpitaliku w Mingende, Vero może już chodzić i pracować, ale musi zażywać tabletki do końca życia. Powodem jej choroby był ucisk na mózg, spowodowany dźwiga­niem ciężarów na głowie. Ona sama jak i jej rodzina są teraz szczęśliwi, bo myśleli, że jest już przezna­czona na cmentarz. To zasługa męża, który bardzo dobrze się nią opiekował, pracował w ogrodzie, dbał zarówno o dom, jak i dzieci.
Lubię odwiedzać ludzi w buszu, w najdalej oddalonych stacjach sprawując sakramenty Kościoła przynoszące pojednanie, miłosierdzie oraz nowinę o zbawieniu. Przemierzam pieszo busz wzdłuż i wrzesz oraz objeżdżam nasze stacje na motorze, co daje mi radość i satysfakcję. W wolnych chwilach udaję się w góry, zdobywając górskie szczyty, któ­rych tu nie brak. Na niektórych szczytach nawet miejscowi ludzie nie byli, bo często według wiary przodków uważają, że mieszkają tam duchy zmar­łych, czują więc respekt i nie wchodzą na szczyty, które są tu pokryte gęstymi drzewami.

Zaobserwowałem, że potrzeba tu wiele pracy, ale przede wszystkim modlitwy, duchowej ofiary oraz postu. W związku z tym, proszę wszystkich o modlitwę i ofiarę duchową, aby Duch Święty, kie­rował naszymi działaniami i słowami we wszystkim tym, co tu próbujemy robić.

Życzę wszystkim światła i mocy Zmartwych­wstałego Chrystusa, aby oświecił i ożywił nasze ser­ca, byśmy byli świadkami Jego Miłości i Przebacze­nia dla siebie nawzajem w codziennym życiu.

W miłości Słowa Bożego,

o. Andrzej Fałat SVD
Czerwiec 2013

JAK NAS ZNALEŹĆ

SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI

Dom Misyjny Księży Werbistów
ul. Klasztorna 4, Górna Grupa
86-134 Dragacz

Tel.: (52) 330 63 00
Tel. kom: 887 415 757
E-mail: svd.g.grupa@werbisci.pl

Nr konta bankowego
98 1600 1462 1837 9336 0000 0001

© 2022 Dom Misyjny św. Józefa

Nasza strona wykorzystuje ciasteczka (cookies). Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. WIĘCEJ